Strona:Manifest powszechnej miłości.pdf/7

Ta strona została skorygowana.

Wiem, nic łatwiejszego nad zdobycie się na uśmiech ironiczny w tym miejscu. „Przecież takie wiersze każdy wstępniak potrafi pisać!“ Lecz te „katalogi“, jak je ktoś dowcipnie nazwał, nie są schematem, lecz szczerym uczuciem poety. Wyliczałby tak bez końca: opowiedziałby o całym życiu obłąkanego, i o tym, jak kalece przytrafiło się nieszczęście, i co maszynista myśli, i o dzieciach policjanta, i o tym, co reporter zapisuje, — wszystko, bo to dla niego życie, „życie, wieczne ogromne koła zdarzeń, czynów, trafów, okoliczności i szczegółów, które w sumie dają obraz bytu“.
Wszystko przecież, według Marka Aureliusza, jest przyczyną wszystkiego, co się dzieje. Czy zaś są to heroiczne wysiłki bohaterów i genjuszów, czy też błahe, powszednie sprawy, to nie stanowi różnicy. Whitman widzi wszędzie życie, ruch, cegiełki potężnego gmachu istnienia.
„Tat twam asi“ — ja jestem tobą — według formuły filozoficznej Wed staroindyjskich — dochodzi tu do apogeum. „Jestem starcem i młodzieńcem, głupcem i mędrcem, wyznawcą wszelkiej religji, synem każdej rasy, fermerem, rzemieślnikiem, artystą, marynarzem, doktorem, kaznodzieją.“
Whitman wylicza całe tuziny zawodów, wędruje przez historję ludów, geografję całej ziemi, i kończy zawsze tym samym: wszystko to przyjmuję, przy wszystkim jestem, wszystko czuję i rozumiem...

„Teraz, w tej chwili, gdy siedzę pełen zadumy,
Zdaje mi się, że wielu innych ludzi w obcych krajach,
Taksamo duma... i patrzę na nich i widzę ich wszędzie:
We Francji, we Włoszech, w Niemczech,
W Hiszpanii, Chinach i Rosji,
Mowa ich inna, niż moja, lecz gdybym spotkał się z nimi,
Wiem, że przywiązałbym się do nich,
Wiem, że bylibyśmy braćmi i przyjaciółmi,
I że zaznałbym przy nich wiele szczęścia...

W poszukiwaniu klucza do zagadki wszechświata, człowieka i przyszłości, widzi on wszędzie tożsamość, identyczność, podobieństwo, w czasie, przestrzeni, świecie i na innych planetach, w duszach, naturze, narodach, społeczeństwach, — widzi jednię, łącznię ostateczną.
I tu zaczyna się nienasycona miłość dla demokracji, ukochanie ludzkości i człowieka, bezgraniczne uczucie, które żywi bard amerykański dla świętej armji demokratycznej całego globu.
„Dla ciebie, Demokracjo! — śpiewa Whitman — dla ciebie, Oblubienico, Żono moja umiłowana — wszystko!“
Miljony ludzi wprawiają go w szał dionizyjski. Niema dlań większego szczęścia, jak cisnąć się w ten ocean ludzkości, utonąć w nim, ogarnąć kochającą duszą w imię demokracji, w imię równości powszechnej.
Przeczuwa wiosnę ludów, nową erę; widzi imponujące sceny na teatrum mundi, groźne fale nadciągającej ze wszech stron mocy, widzi narody, szykujące się do pochodu zaborczego, kolonizujące archipelagi, porozumiewające się ze sobą przez oceany za pomocą kablów, gazet, transatlantyków, opasujące kulę ziemską siecią stalowych nitek; przeczuwa jakąś boską wojnę, może obecną; czuje impet, gorączkowość, tytaniczne przygotowania ludów do stworzenia kolosalnej demokracji!
Więc rzuca pieśń — „Salut au monde!“ — Pozdrowienie światu.
I widzi niezliczone ogniwa bytu — i w każdym znajduje odpowiedź na wszystko, niecofnioną konieczność istnienia każdego; ma przed oczyma rozległą panoramę — oto się toczy wielki, okrągły cud, — serce jego rozszerza się; widzi miasta, wsie, ruiny, cmentarze,