Strona:Manifest powszechnej miłości.pdf/9

Ta strona została skorygowana.

piewca wszechrówności. „Spójrz do lustra — i także zobaczysz Boga. Żaden człowiek nie uświadomił sobie jeszcze tego, jak święty jest! O jednym śpiewam! O zwykłej, oddzielnej osobie! O, wszyscy i każdy! dostąpcie miłości mojej! Oto uczta dla wszystkich! To, co ja odczuwam — odczuwasz i ty! W przeciwnym razie nie trać czasu na słuchanie mnie! Każdemu należą się ody, psalmy i hymny! „Niezmierzony jesteś, bezbrzeżny, obwieszcza poeta każdemu, choćby to był półgłówek, zbrodniarz lub oszust. Piewca miljonowej szarej masy widzi Boga w każdym człowieku — i oto tryumf demokracji! Ubóstwiła ona człowieka, każdy stał się Jedynym, pojęcie „ja“ zostało opromienione aureolą świętości — Szekspir taksamo jak analfabeta, gdyż poeta czuje tożsamość w mistycznym ujęciu rdzenia ich bytu. Widzi, że pod powłoką zdradliwych pozorów, w najgłębszej głębi swej istoty, dusze ich są równe, jednakowo nieśmiertelne, piękne i święte. Zrzućmy z nich nawarstwienia, spójrzmy nowymi oczyma, bez szkieł tradycji i przesądów, a przekonamy się, że genjalność genjusza i przeciętność szarego przechodnia — to nie istota ich, lecz maska. Rzeczywista indywidualność zaczyna się tam, gdzie kończą się cechy indywidualne, — i przez te pstre, ułudne pokrycia dostrzega poeta w każdym jedyną, ogólną duszę duszy. (Czukowski).

Ktokolwiek jesteś — mówi — boje się, że kroczysz drogą marzeń sennych,
I boję się, że to, o czym jesteś tak święcie przekonany,
Zachwieje się pod tobą, roztopi jak lód,
Wygląd twój, dom, słowa, czyny, troski, radości i szaleństwa,
Wszystko to opadnie z Ciebie — i ujrzę prawdziwe ciało twe, prawdziwą duszę,
Stoisz przedemną uniezależniony od swej pracy, od kłopotów, zdolności, łachu, mieszkania,
Odrzucam szatę twą, wstrętną pozę, pijaństwo, chuć, wczesną śmierć,
TAM, W GŁĘBI, UKRYWASZ SIĘ TY, RZECZYWISTY,
Widzę Cię tam, gdzie nikt Cię dostrzec nie potrafi.

Był ongi filozof, który z latarkę szukał człowieka. Whitman zaś widzi w każdym człowieku płomień święty, bowiem dotarł do najgłębszej głębi ducha, „gdzie doczesność nie trafia, przeciwność nie trwoży“, a cnota i grzech, piękno i brzydota, dobro i zło, są błahostkami wobec majestatu samej istoty bytu. A poprowadziła go tam miłość, taka miłość, dla której mowa ludzka słów już, znaleźć nie potrafi; miłość, cuda czyniąca, zwycięska, powszechna, jedyna, docierająca wszędy... Przebacza się nią grzechy, miłuje nieprzyjaciół swoich, cierpi się dla niej, znosi wstyd i upokorzenie — dla niej jedynej. Tylko kochać można wszystko i wszystkich, nienawidzieć — niepodobna! Tylko miłością duszy ogarnąć można wszechświat cały i tak go pokochać, jak kobietę wybraną i umiłowaną! To miłość nieuzasadniona niczym — a przeto święta i potężna, gdyż kochać prawdziwie — to kochać bez przyczyny.
Niewiele już powiem. Przyznam się z dumą, że mi brak słów. Whitman nie jest dla mnie pisarzem, kimś z tak zwanej literatury, lecz dobrym, pobłażliwym mądrym Synem Człowieczym, pogodnym nauczycielem szczęścia — prostego i najoczywistszego szczęścia miłości. Trzeba kochać i wierzyć, aby go zrozumieć, a zrozumieć go — to nic innego, jak znów kochać i znów wierzyć, wierzyć, że nie bezmyślnym biegiem dni jest życie, lecz objawieniem i cudem na każdym kroku.
Rzeczono jest w Piśmie: błogosławieni, którzy kochają, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie.
Lecz i królestwo ziemskie należyć może do tych błogosławionych, którzy tak kochać potrafią, jak ów święty poeta.

JULJAN TUWIM.