Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Leonji powiedzieć jej dzieńdobry, dawała mi kawałek ciasta, zmoczywszy je w herbacie lub w naparze kwiatu lipowego. Widok magdalenki nie przypomniał mi nic, nim ją skosztowałem; może dlatego, że widywałem je od tego czasu często — mimo że ich nie jadłem — na ladzie cukierni; obraz ich opuścił owe dni Combray, aby się skojarzyć z innemi świeższemi; może dlatego, że z owych wspomnień, tak długo zostawionych poza pamięcią, nic nie przetrwało, wszystko rozpyliło się; — kształty także ten kształt małej muszelki z ciasta, tak pulchnej i zmysłowej pod swojem surowem i nabożnem rurkowaniem — znikły, lub też, uśpione, straciły energję, któraby im pozwoliła połączyć się ze świadomością. Ale, kiedy po śmierci osób, po zniszczeniu rzeczy, z dawnej przeszłości nic nie istnieje, wówczas jedynie zapach i smak, wątlejsze ale żywsze, bardziej niematerjalne, trwalsze, wierniejsze, długo jeszcze, jak dusze, przypominają sobie, czekają, spodziewają się — na ruinie wszystkiego — i dźwigają niestrudzenie, na swojej znikomej kropelce, olbrzymią budowlę wspomnienia.
I z chwilą gdy poznałem smak zmoczonej w kwiecie lipowym magdalenki, którą mi dawała ciotka (mimo że jeszcze nie wiedziałem i aż znacznie później miałem odkryć, czemu to wspomnienie czyniło mnie tak szczęśliwym), natychmiast stary, sza-

101