ry dom od ulicy, gdzie był jej pokój, przystawił się niby dekoracja teatralna do wychodzącej na ogród oficynki, którą zbudowano dla rodziców od tyłu (owa ścięta ściana, jedyna którą wprzód widziałem) i wraz z domem miasto, od rana do wieczora i w każdym czasie, rynek na który wysyłano mnie przed śniadaniem, ulice gdzie załatwiałem sprawunki, drogi któremi się chodziło kiedy było ładnie. I jak w owej zabawie w której Japończycy zanurzają w porcelanowym naczyniu pełnem wody kawałeczki papieru z pozoru bylejakie, które, ledwo się zanurzywszy, wydłużają się, skręcają, barwią, różniczkują się, zmieniając się w kwiat, w domy, w wyraźne osoby, tak samo teraz, wszystkie kwiaty z naszego ogrodu i z parku pana Swanna, i lilje wodne z Vivonne, i prości ludzie ze wsi, i ich domki i kościół i całe Combray i jego okolice, wszystko to, przybrawszy kształt i trwałość, wyszło — miasto i ogrody — z mojej filiżanki herbaty.
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.
102