Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

sób książąt perskich, czytała w niej codzienną ale odwieczną kronikę Combray, którą później omawiała z Franciszką.
Nie byłem u cioci ani pięć minut, a już mnie wyprawiała z obawy abym jej nie zmęczył. Nadstawiała moim ustom smutne, mdłe i blade czoło, na którem o tej rannej godzinie nie ułożyła jeszcze fałszywych włosów i gdzie kości przeświecały niby ostrza cierniowej korony lub ziarnka różańca, i mówiła:
— No, moje dobre dziecko, idź sobie, przygotuj się do mszy; a jeśli na dole spotkasz Franciszkę, powiedz jej, żeby się nie bawiła za długo z wami, niech przyjdzie na górę zobaczyć, czy ja czego nie potrzebuję.
W istocie, Franciszka, która służyła od lat u cioci nie przeczuwając wówczas że będzie służyła u nas, zaniedbywała ją potrosze w miesiącach kiedyśmy tam bawili. W mojem dzieciństwie, zanim jeździliśmy do Combray, kiedy ciocia Leonja spędzała jeszcze zimę w Paryżu u swojej matki, był czas kiedy znałem Franciszkę tak mało, że w dzień Nowego Roku, zanim udałem się do ciotki, mama kładła mi w rękę pięciofrankówkę i powiadała:
— Nie pomyl się tylko co do osoby: zaczekaj z daniem pieniędzy, aż usłyszysz że powiem: „Dzieńdobry, Franciszko”, i lekko trącę cię w ramię.

110