Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

lon, gdzie nikt nie siedział nigdy, gdzie nigdy nie palił się ogień, salon o ścianach strojnych złoconemi rzeźbami, o sufitach pomalowanych na kolor błękitny mający udawać niebo i meblach obitych atłasem, jak u dziadków, ale żółtych; poczem przechodziliśmy do pokoju, który wuj nazywał gabinetem do „pracy”. Tam wisiały na ścianach ryciny, przedstawiające na czarnem tle pulchną i różową boginię prowadzącą rydwan, stojącą na globie, lub z gwiazdą na czole, jakie lubiono za drugiego Cesarstwa bo widziano w nich styl pompejański, potem zniecierpiano je, a teraz zaczyna się je lubić dla tej jedynej przyczyny (mimo że się podaje inne), a mianowicie że pachną drugiem Cesarstwem. I siedziałem tam z wujem, do chwili w której służący przyszedł się go spytać w imieniu stangreta, na którą godzinę ma zaprzęgać. Wuj pogrążał się wówczas w medytacji, którą zachwycony lokaj bałby się zmącić bodaj jednym ruchem, i której rezultatu — zawsze identycznego — oczekiwał z napięciem. Wkońcu, po głębokiem wahaniu, wuj wymawiał niechybnie te słowa: „o kwadrans na trzecią”, które lokaj powtarzał ze zdumieniem ale bez dyskusji: „Kwadrans na trzecią? dobrze... powiem...”
W owej epoce kochałem teatr, miłością coprawda platoniczną, bo rodzice nigdy mi jeszcze nie po-

144