Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

tak samo wzięła jakieś nieznaczące słówko ojca, opracowała je delikatnie, dała mu wdzięk, szacowną nazwę, i oprawiając w nie jedno ze swoich spojrzeń tak pięknej wody, zabarwione pokorą i wdzięcznością, zwracała je zmienione w artystyczny klejnot, w „coś całkiem uroczego”.
— No, słuchaj chłopcze, już pora na ciebie, — rzekł wuj.
Wstałem, miałem nieodpartą ochotę pocałować w rękę różową damę, ale zdawało mi się że to byłoby coś tak zuchwałego jak wykradzenie. Serce biło mi gdy sobie mówiłem: „Trzeba, czy nie trzeba”, poczem przestałem się zastanawiać co trzeba robić, aby móc wogóle coś zrobić. Ślepym i szalonym gestem, wyzutym ze wszystkich racyj które znajdowałem przed chwilą na jego korzyść, podniosłem do ust rękę którą mi dama podała.
— Jaki on milusi! już jest galant, ma feblika do kobiet, ma to po swoim wujciu. To będzie skończony gentleman, dodała ściskając zęby, aby dać temu słowu lekko brytyjski akcent. Czy nie mógłby kiedy przyjść na a cup of tea, jak mówią nasi sąsiedzi Anglicy; wystarczy żeby mi przesłał pneumatyk rano.
Nie wiedziałem co to jest pneumatyk. Nie rozumiałem połowy słów które mówiła ta dama, ale obawa aby się w tem nie kryło jakieś pytanie na któ-

153