Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

realność jeżeli nie psychologiczną, to bodaj, jak się to mówi, fizjognomoniczną. Kiedy później miałem sposobność spotkać w ciągu mego życia, w klasztorach naprzykład, naprawdę święte wcielenia czynnego miłosierdzia, zazwyczaj miały one żwawe, praktyczne, obojętne i szorstkie wzięcie śpieszącego się chirurga, ową twarz na której nie widzi się żadnego współczucia, żednego rozczulenia wobec ludzkich cierpień, żadnej obawy urażenia ich; — pozbawioną słodyczy, antypatyczną i wzniosłą twarz prawdziwej dobroci.
Podczas gdy dziewczyna kuchenna — uwydatniając mimowoli wyższość Franciszki, jak Błąd, siłą kontrastu, czyni tem świetniejszym tryumf Prawdy — podawała kawę, która, zdaniem mamy, była tylko gorącą wodą, i szła potem na górę zanieść gorącą wodę, która była ledwo ciepła, wyciągałem się na łóżku, z książką w ręce, w swoim pokoju który, za zamkniętemi prawie okiennicami, bronił ze drżeniem swego przeźroczytego i kruchego chłodu przeciw popołudniowemu słońcu. Ale blask dzienny zdołał w nie wsunąć swoje żółte skrzydła i tkwił nieruchomo między drzewem a szybą w kąciku, niby przycupnięty motyl. Było zaledwie dość jasno na to aby czytać; wrażenie blasku i światła dawały mi jedynie ciosy, jakie na ulicy de la Cure wymierzał w zakurzone skrzynie Camus, uprze-

160