Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

się, jeżeli nawet zdarzyła się burza lub wichura, babka błagała mnie, abym wyszedł na powietrze. I, nie chcąc wyrzec się czytania, szedłem bodaj kontynuować je w ogrodzie pod kasztanem, w plecionej budce, w której rozsiadałem się myśląc że jestem dobrze schowany, w razie gdyby ktoś przyszedł z wizytą do rodziców.
I czyż myśl moja nie była również niby kołyska, w której czułem się zagłębiony, nawet wówczas gdym patrzał na to co się dzieje zewnątrz? Kiedy widziałem jakiś przedmiot, świadomość że go widzę pozostawała między mną a nim, okalając go wązką obwódką duchową, która nie pozwalała mi nigdy bezpośrednio dotknąć jego materji; ulatniała się niejako zanim z nią wszedłem w styczność, tak jak rozżarzone ciało, które zbliżymy do mokrego przedmiotu nie dotyka jego wilgoci, ponieważ zawsze poprzedza je strefa pary. Podczas gdym czytał, świadomość moja rozwijała na wielobarwnym ekranie równoczesne a różne stany duszy, idące od najgłębiej we mnie ukrytych popędów aż do całkowicie zewnętrznej wizji widnokręgu który miałem przed oczami na skraju ogrodu; ale czemś najbardziej we mnie osobistem, wnętrzem, rękojeścią w bezustannym ruchu która poruszała wszystkiem innem, była moja wiara w filozoficzne bogactwo, w piękno książki którą czytałem, oraz żądza przy-

162