chwilach, gdy jakiś tajemny strumień harmonji, jakaś wewnętrzna melodja, wzdymały jego styl; zwłaszcza w momentach w których zaczyna mówić o „zwodnym śnie życia”, o „niewyczerpanym strumieniu pięknych złud”, o „jałowej i rozkosznej udręce rozumienia i kochania”, o „wzruszających postaciach, które na wieki uszlachetniają czcigodne i urocze fasady katedr”, wyrażał całą nową dla mnie filozofję cudownemi obrazami, o których możnaby rzec, że budziły jakby śpiew harf i dawały jego akompanjamentowi coś boskiego.
Jeden z tych ustępów Bergotte’a — trzeci czy czwarty z kolei który wyodrębniałem z całości — sprawił mi radość nie dającą się porównać z tą, jaką znalazłem w pierwszym; radość, którą odczułem w głębszej warstwie swego jestestwa, jednolitszą, szerszą, wyzwoloną z wszelkich przeszkód i zapór. Bo, odnajdując wówczas to samo upodobanie w rzadkich wyrażeniach, ten sam strumień melodji, tę samą idealistyczną filozofję, które były już w innych ustępach, mimo że sobie nie zdawałem wówczas sprawy ze źródła swojej przyjemności, nie miałem już wrażenia abym był pod czarem jakiegoś ustępu książki Bergotte’a, kreślącego na powierzchni mojej myśli figurę czysto linearną; raczej czułem się w obliczu „idealnego motywu” Bergotte’a, wspólnego jego książkom; a wszystkie analo-
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.
179