Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

się dręczyć, wówczas poddawałem się z radością upodobaniu do nich, niby kucharz, który zwolniony raz chwilowo od gotowania znajduje wreszcie czas aby być smakoszem. Jednego dnia, napotkałem w książce Bergotte’a, na temat starej służącej, żart, któremu wspaniały i uroczysty styl pisarza przydawał jeszcze ironji, ale identyczny z tym, który często robiłem mówiąc z babką o Franciszce; innym razem ujrzałem, że on nie uważa za niegodne pomieścić w jednem z owych zwierciadeł prawdy, jakiemi były jego dzieła, spostrzeżenia pokrewnego z mojemi rewelacjami o naszym przyjacielu Legrandin (uwagi o Franciszce i panu Legrandin były zpewnością z rzędu tych, które byłbym najłatwiej poświęcił, przekonany iż Bergotte pogardziłby niemi) — i wydało mi się nagle, że moje mizerne życie a królestwo prawdy nie są równie obce sobie jak byłbym przypuszczał, że schodzą się nawet w niektórych punktach, i z zaufania i radości płakałem nad stronicami pisarza, niby w ramionach odnalezionego ojca.
Wyobrażałem sobie Bergotte’a z jego książek jako słabego, zwątpiałego starca, który stracił dzieci i nigdy się po nich nie pocieszył. Toteż czytałem, śpiewałem w duszy jego prozę, bardziej dolce, bardziej lento może niż była pisana; najprostsze zdanie przemawiało do mnie akcentem tkliwości. Po-

183