wiem jakie arcydzieło, sam nie wiem co... jak — i zaczął się śmiać — „Królowe z Chartres”!
Aż dotąd, ten wstręt do wyrażenia serjo własnego poglądu wydawał mi się czemś co musi być eleganckie i paryskie, czemś co się przeciwstawia prowincjonalnemu dogmatyzmowi sióstr babki; podejrzewałem też, że to jest duch koterji w której obracał się Swann, i gdzie, przez reakcję do liryzmu poprzednich pokoleń, przesadnie rehabilituje się drobne ścisłe fakty, niegdyś uznane za pospolite, a potępia się „frazesy”. Ale teraz było dla mnie coś rażącego w tej postawie Swanna. Wyglądało to jakby nie śmiał mieć zdania i jakby był spokojny jedynie wówczas, kiedy może dawać drobiazgowo ścisłe wskazówki. Nie zdawał sobie tedy sprawy, że i to znaczy wyrażać opinię, formułować, że dokładność tych szczegółów ma swoje znaczenie. Przypomniałem sobie wówczas ten obiad, kiedy byłem tak smutny bo mama nie miała zajść do mego pokoju i kiedy Swann powiedział, że bale u księżnej de Léon nie mają żadnego znaczenia. Ale przecież na tego rodzaju przyjemnościach trawił życie! Wydawało mi się to pełne sprzeczności. Na jaki inny żywot zachowywał on powiedzenie wkońcu serjo co myśli o rzeczach, sformułowanie sądów których mógłby nie ujmować w cudzysłowy, i nie oddawanie się już z drobiazgową grzecznością zajęciom, o których mó-
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.
186