Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

„Ależ pomyliło ci się, śniadanie było o godzinę wcześniej, wiesz przecie że to sobota!”
Zdziwienie barbarzyńcy (nazywaliśmy tak wszystkich ludzi nie znających tej odrębności soboty), który, przyszedłszy o jedenastej aby się zobaczyć z ojcem, zastał nas przy stole, było jedną z rzeczy, które najbardziej w życiu rozweselały Franciszkę. Ale jeżeli wydawało jej się zabawne, iż zaskoczony gość nie wiedział, że my śniadamy wcześniej w sobotę, jeszcze komiczniejsze było dla niej (mimo iż sympatyzowała w głębi serca z tym ciasnym szowinizmem), kiedy ojciec, nie zastanawiając się że ów barbarzyńca mógł tego nie rozumieć, odpowiadał bez innych wyjaśnień: „Przecie dziś sobota!” Doszedłszy do tego punktu opowiadania, ocierała łzy wesołości i, aby pomnożyć swoją przyjemność, przedłużała djalog, wymyślała rzekomą odpowiedź gościa, któremu ta „sobota” nic nie tłumaczyła. I nietylko nie skarżyliśmy się na te dodatki, ale nie wystarczały nam one jeszcze, i mówiliśmy: „Ale zdawało mi się, że on jeszcze coś powiedział. To było dłużej za pierwszym razem kiedy Franciszka opowiadała”. Nawet stara ciotka odkładała robótkę, podnosiła głowę i spoglądała przez lorynetkę.
Sobota miała jeszcze to szczególnego, że tego

208