ukryć to przed nią. Zważała najulotniejsze drgnienia jej twarzy, najmniejszą sprzeczność w słowach, cień jakiejś intencji. I okazywała jej, że ją zdemaskowała, — pokazywała to jednem słowem, od którego Franciszka bladła; i czyniła sobie okrutną zabawę z tego, aby to słowo znaleźć i wbić je w serce nieszczęśliwej. I następnej niedzieli, rewelacja Eulalji — jak owe odkrycia, które otwierają nagle nieoczekiwane pole dla rodzącej się wiedzy, wlokącej się utartą koleiną — dowodziła cioci, że jej domysły były jeszcze o wiele poniżej prawdy.
— Ale Franciszka musi to wiedzieć teraz, że jej pani dała powóz.
— Ja jej dałam powóz! — krzyczała ciocia.
— Och, ja nie wiem, ja myślałam, widziałam ją jak teraz rozbija się powozem, dumna jak ten Herod, jadąc na targ do Roussainville. Myślałam, że to pani Oktawowa jej darowała.
Zczasem, Franciszka i ciocia Leonja, niby zwierzę i myśliwiec, żyły już tylko tem, że wzajem uprzedzały swoje podstępy. Matka bała się, aby się we Franciszce nie rozwinęła prawdziwa nienawiść do cioci Leonji, która obrażała ją najciężej jak mogła. W każdym razie, Franciszka przywiązywała coraz baczniejszą uwagę do najmniejszego słowa, do najlżejszego gestu cioci. Kiedy miała się jej o
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.
219