Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

nej lampki z czeskiego szkła, w kształcie urny, zawieszonej u sufitu na łańcuszkach, kominek z imitacji marmuru w mojej sypialni w Combray, u dziadków, w odległych dniach, które w tej chwili wskrzeszałem, nie wyobrażając ich sobie dokładnie, a które ujrzałbym lepiej za chwilę, po całkowitem przebudzeniu się.
Potem odradzało się wspomnienie nowej pozycji; ściana pomykała w przeciwnym kierunku: byłem w swoim pokoju u pani de Saint­‑Loup, na wsi. Mój Boże, jest conajmniej dziesiąta, musi już być po obiedzie! Zadługo widać przeciągnąłem wieczorną siestę, którą odbywam wróciwszy ze spaceru z panią de Saint­‑Loup, zanim włożę frak. Bo wiele lat upłynęło od Combray, gdzie, wracając nawet najpóźniej, widziałem na szybach czerwone odblaski zachodu. W Tansonville, u pani de Saint­‑Loup, prowadzi się inny tryb życia; znajduję tam inny rodzaj przyjemności, wynurzając się aż z zapadnięciem nocy, chodząc przy blasku księżyca owemi drogami, na których bawiłem się niegdyś w słońcu; a kiedy wracamy, ów pokój, w którym rzekomo usnąłem zamiast ubrać się na obiad, błyszczy zdaleka prześwietlony płomieniem lampy, niby latarnia morska.
Te zjawiska, wirujące i mętne, nie trwały nigdy dłużej niż kilka sekund. Często, moja krótka nie-

33