Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

wyraz niezadowolenia, bo ustępstwo, jakie czyniła dla mego smutku i niepokoju, zachodząc mnie uściskać, przynosząc mi ten pocałunek ukojenia, drażniło ojca, któremu te obrzędy wydawały się niedorzeczne. Toteż mam byłaby chciała wytępić we mnie tę potrzebę, to przyzwyczajenie, raczej niż uprawnić żądanie jeszcze jednego pocałunku wówczas kiedy już była w progu. Otóż, widzieć ją zmartwioną, to niweczyło cały spokój, jaki mi przyniosła na chwilę przedtem, kiedy nachyliła do łóżka swoją kochającą twarz i podała mi ją jak hostję — komunję pokoju — w której wargi moje miały zaczerpnąć jej rzeczywistą obecność oraz moją możność zaśnięcia.
Ale owe wieczory, gdy mama w sumie tak krótko zostawała w moim pokoju, były jeszcze bardzo słodkie w porównaniu z wieczorami, kiedy byli na obiedzie goście i kiedy z tego powodu mama nie zachodziła na dobranoc. Goście ograniczali się zazwyczaj do pana Swanna, który, poza paroma przygodnymi znajomymi, był prawie jedyną osobą, odwiedzającą nas w Combray. Czasem przychodził na sąsiedzki obiad (rzadziej od czasu, kiedy się ożenił tak niewłaściwie, bo rodzice nie chcieli przyjmować jego żony), czasem po obiedzie, niespodzianie. W dnie, kiedy, siedząc wieczór przed domem pod wielkim kasztanem, dokoła żelaznego stołu, usły-

44