Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie otchłań. Ale mój napięty troską duch, stawszy się wypukły jak spojrzenie, które wlepiałem w matkę, nie przepuszczał żadnego obcego wrażenia. Myśli wchodziły doń, ale pod warunkiem, że zostawią zewnątrz wszelki element piękna lub bodaj komizmu, któryby mnie wzruszył lub rozbawił. Jak chory, który, dzięki środkowi znieczulającemu, jest świadomie, ale nic nie czując, świadkiem dokonywanej na nim operacji, mogłem sobie przepowiadać ulubione wiersze, lub śledzić wysiłki, jakie czynił dziadek, aby naprowadzić Swanna na rozmowę o księciu d’Audiffret-Pasquier, przyczem wiersze nie przynosiły mi żadnego wzruszenia, a owe próby dziadka żadnej wesołości.
Wysiłki te były bezowocne. Ledwie dziadek zadał Swannowi pytanie tyczące owego mówcy, kiedy jedna z sióstr babcinych, w której uszach pytanie to zabrzmiało niby milczenie głębokie ale niewczesne, wymagające tego aby je przerwać, zagadnęła drugą:
— Wyobraź sobie, Celino, poznałam młodą nauczycielkę Szwedkę, która mi udzieliła co do kooperatyw w krajach skandynawskich szczegółów niesłychanie interesujących. Trzeba ją będzie tu ściągnąć któregoś dnia na obiad.
— Oczywiście! — odparła siostra jej Flora — ale i ja też nie straciłam czasu. Spotkałam u pana Vin-

63