mi cierpienia; chciały bym się nauczył panować nad sobą, chciały zmniejszyć moją pobudliwość i wzmocnić wolę. Co do ojca, którego przywiązanie do mnie było innego rodzaju, nie wiem, czy miałby tę wytrwałość; gdy jeden raz zrozumiał że ja cierpię, zaraz powiedział matce: „Idźże go pocieszyć”.
Mama spędziła tę noc w moim pokoju, widocznie nie chcąc psuć żadnym wyrzutem owych godzin tak odmiennych od tego czego miałem prawo się spodziewać. Kiedy Franciszka, widząc mamę, jak siedzi przy mnie, trzyma mnie za rękę i pozwala mi płakać nie łając mnie, zrozumiała że się dzieje coś niezwykłego i spytała: „Ale, proszę pani, czego panicz tak płacze?” mama odpowiedziała: „On sam nie wie czemu, zdenerwowany jest, pościel mi prędko i idź spać”.
Tak więc, pierwszy raz smutek mój nie był brany jako błąd zasługujący na karę, ale jako mimowolne cierpienie, które oficjalnie uznano; jako stan nerwowy, za który nie jestem odpowiedzialny; doznałem tej ulgi, że nie potrzebowałem już przydawać wyrzutów do goryczy swoich łez, mogłem płakać bez grzechu. Niemało byłem też dumny wobec Franciszki z tego obrotu rzeczy ziemskich, który, w godzinę po tem jak mama odmówiła przyjścia do mnie i kazała mi wzgardliwie odpowiedzieć że
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
86