bardziej zamkniętych salonów, w których miał swoje nawyki, swoje stałe obiady, partyjkę pokera; co wieczora, dawszy lekko sfalować żelazkiem szczotkę rudych włosów — co łagodziło nieco żywość jego zielonych oczu — Swann wybierał kwiat do butonierki i szedł się spotkać z kochanką na obiedzie w którymś ze swoich bliskich domów. Ożywiała go myśl o podziwie i przyjaźni światowców, dla których on był wyrocznią i których miał tam spotkać; o dowodach sympatji, jakie go czekały w obecności kochanej kobiety. Odnajdywał wówczas urok w owem światowem życiu, którem się już zdążył zblazować, ale którego materja, nasycona i gorąco zabarwiona wnikającym w nią sekretnym płomieniem, zdała mu się cenna i piękna od chwili gdy w nią wprowadził nową miłość.
Każda z tych miłostek, lub każdy z tych flirtów były mniej lub bardziej pełnem ziszczeniem marzeń zrodzonych z widoku jakiejś twarzy lub jakiegoś ciała, które Swannowi wydały się samorzutnie, bez wysiłku z jego strony, urocze. Wręcz odmiennie miały się rzeczy, kiedy go raz w teatrze jeden z dawnych przyjaciół przedstawił Odecie de Crécy. Przyjaciel mówił Swannowi o niej jako o czarującej kobiecie, z którą dałoby się może coś wskórać; zarazem, chcąc przydać ceny swojej usłudze, przedstawił mu panią de Crécy jako osobę trudniejszą
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.
107