Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

wyczekująca domyślność miała go ratować od zarzutu naiwności, w razie gdyby czyjeś powiedzenie okazało się żartem. Że jednak, na wypadek przeciwnej ewentualności, doktór nie pozwalał temu uśmiechowi jawnie rozkwitnąć, na twarzy jego bujała ustawiczna niepewność; czytało się na niej pytanie, którego nie śmiał zadać: „Czy pan to mówi serjo?” Jak w salonie, tak samo Cottard nie był pewny swojego zachowania się na ulicy, a nawet wogóle w życiu; przechodniom, powozom, wypadkom, przeciwstawiał ten sam chytry uśmieszek, zgóry neutralizujący wszelką z jego strony niewłaściwość: o ileby wzięcie doktora kiedykolwiek nie było na miejscu, uśmiech ten dowodził, że wie o tem i że, jeżeli tak postąpił, to tylko przez żart.
Wzamian, na wszystkich punktach, gdzie szczere pytanie zdawało mu się dozwolone, doktór starał się ograniczyć pole swoich wahań i uzupełniać swoją wiedzę.
I tak, za radą przewidującej matki (dała mu tę radę kiedy opuszczał prowincję), nigdy nie przepuścił nieznanego mu zwrotu ani nazwiska, ale starał się uzyskać o nich pewne informacje.
Co się tyczy gotowych zwrotów, doktór był nienasycony w żądzy objaśnień. Przypisując im niekiedy znaczenie ściślejsze niż je mają w istocie, rad był

115