którą odkryliśmy: zagra ją nam w układzie na fortepian.
— Och, nie, nie, nie moją sonatę, — krzyczała pani Verdurin; ani myślę z płaczu załapać kataru i newralgji, jak ostatnim razem; dziękuję za ten przysmak, nie mam ochoty zaczynać na nowo; wy sobie dobrzy jesteście; zaraz widać, że nie wy odlegujecie potem tydzień w łóżku.
Scenka ta, powtarzająca się za każdym razem kiedy pianista miał grać, zachwycała przyjaciół domu zupełnie tak jakgdyby była nowa, jako dowód czarującej oryginalności „pryncypałki” i jej wrażliwości muzycznej. Stojący obok dawali znak tym, którzy opodal palili lub grali w karty, aby się zbliżyli, że się coś dzieje, szepcąc tak jak się robi w Reichstagu w sensacyjnych momentach: „Słuchajcie, słuchajcie”. I nazajutrz kazano żałować nieobecnym że ich nie było, że scena była jeszcze zabawniejsza niż zazwyczaj.
— Więc dobrze, już, postanowione, — rzekł pan Verdurin; zagra tylko andante.
— Tylko andante, dobry ty sobie jesteś, — wykrzyknęła pani Verdurin. To właśnie andante odejmuje mi ręce i nogi. Wspaniały jest nasz pryncypał! To zupełnie tak jakby przy Dziewiątej powiedział: posłuchamy tylko finału, albo z Norymberskich tylko uwertury!
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.
125