Jednakże doktór nakłaniał panią Verdurin, aby pozwoliła grać pianiście; nie aby powątpiewał o prawdzie wstrząsów, o jakie muzyka ją przyprawia — rozpoznawał w nich pewne stany neurasteniczne — ale przez zwyczaj, właściwy wielu lekarzom, którzy natychmiast są gotowi złagodzić srogość swoich przepisów, z chwilą gdy wchodzi w grę rzecz w ich poczuciu o wiele ważniejsza, jakieś zebranie towarzyskie naprzykład, w którem biorą oni udział, a w którym pacjent ich jest jednym z głównych elementów. I radzą mu, aby na ten raz zapomniał o swojej niestrawności lub grypie.
— Tym razem nie rozchoruje się pani, ja ręczę, — rzekł starając się sugestjonować panią Verdurin spojrzeniem. A jeżeli się pani rozchoruje, będziemy panią leczyli.
— Napewno? — odparła pani Verdurin, jakgdyby wobec takiej nadziei nie pozostawało jej nic, tylko skapitulować. A może, wciąż powtarzając że się rozchoruje, zapominała też chwilami że to jest kłamstwo i wchodziła w duszę osoby chorej. Otóż, chorzy, zmęczeni ciągłą zależnością własnego stanu zdrowia od ich rozsądku, lubią ulegać wierze, że będą mogli robić bezkarnie wszystko co im się podoba i co im zwykle szkodzi, pod warunkiem że się oddadzą w ręce potężnej istoty, która, bez żadnego wysiłku
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
126