Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

dając po drodze dary swego wdzięku, z tym samym niewysłowiowym uśmiechem; ale Swannowi zdawało się obecnie, że wyczuwa w niej jakby rozczarowanie. Jakgdyby znała czczość owego szczęścia, do którego wskazywała drogę. Miała w swoim lekkim wdzięku coś skończonego, niby zobojętnienie następujące po żalu. Ale Swann niewiele dbał o to; brał ją nietyle samą w sobie — w tem co mogła wyrażać dla muzyka, nie wiedzącego wówczas gdy ją tworzył o istnieniu Swanna i Odety, i dla tych wszystkich którzy będą jej słuchali przez wieki — ile jako rękojemię, jako pamiątkę swojej własnej miłości. Tego sensu nabierała owa fraza nawet dla Verdurinów, nawet dla pianisty, każąc im myśleć równocześnie o Odecie i o Swannie, łącząc ich dwoje. Do tego stopnia, że, kiedy Odeta przez kaprys poprosiła go o to, Swann wyrzekł się zamiaru poznania całej sonaty, z której nadal znał tylko ten ustęp.
— Poco panu reszta? — mówiła. To jest nasz kawałek.
I nawet, w chwili gdy owa fraza przechodziła tak bliska, a mimo to idąca w nieskończoność, Swann cierpiał na myśl, że ta urocza melodja, zwracając się do nich, nie zna ich; żałował niemal, że ona ma jakieś znaczenie, jakieś własne i stałe piękno, obce im dwojgu. Tak w darowanych nam klejnotach, lub

145