nawet w listach pisanych przez ukochaną, mamy pretensje do wody kamienia i do słów listu, że nie powstały wyłącznie z esencji przelotnego związku i poszczególnej istoty.
Często zdarzało się Swannowi, przed wizytą u Verdurinów, zabawić się zbyt długo ze swoją gryzetką; skoro pianista przegrał sakramentalną frazę, Swann spostrzegał, że już nadchodzi dla Odety czas powrotu. Odwoził ją do jej willi przy ulicy La Pérouse, za łukiem Tryumfalnym. I może aby nie żądać od niej wszystkich łask, poświęcał — jako mniej dla siebie niezbędną — przyjemność widzenia jej wcześniej, przybycia do Verdurinów razem z nią, zachowując natomiast owo przyznane mu przez Odetę prawo wyjścia z nią razem; przywilej tem cenniejszy, bo dzięki niemu Swann miał wrażenie, że nikt już nie widzi Odety, nikt nie staje między nimi, nie przeszkadza jej być jeszcze z nim skoro się rozstali.
Tak więc, Odeta wracała w powozie Swanna; jednego wieczora, kiedy wysiadła, a on rzekł: „do jutra”, ona zerwała szybko w ogródku przed domem ostatni złocień i dała mu go, nim odjechał: Swann trzymał go przy ustach w czasie powrotu, a kiedy, po kilku dniach, kwiat zwiądł, schował go troskliwie do biurka.
Ale nigdy nie wstępował do Odety. Dwa razy
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
146