nie dawała go wszystkiemu jedynie Odeta. Czuł, że się w nim odradzają porywy młodości strwonione w czczem życiu; ale wszystkie owe porywy nosiły odblask i piętno jednej istoty; i w długich godzinach, które słodko mu było teraz spędzać w domu, sam na sam ze swoją zdrowiejącą duszą, Swann stawał się pomału sobą samym, ale należącym do innej.
Bywał u Odety tylko wieczór i nie wiedział nic o jej sposobie życia w ciągu dnia, tak samo jak o jej przeszłości. Brakło mu nawet owych punktów wyjścia, drobnych szczegółów, które, pozwalając nam sobie wyobrazić to czego nie wiemy, budzą w nas chęć poznania tego. Toteż Swann nie pytał siebie co Odeta może robić, ani jakie było jej życie. Uśmiechał się jedynie czasami, pamiętając że przed kilku laty, kiedy jej nie znał, mówiono mu o kobiecie, która, o ile sobie dobrze przypomina, musiała być Odetą, jak o kokotce, utrzymance, jednej z owych istot, którym Swann przypisywał jeszcze — ile że mało obracał się w ich towarzystwie — charakter zdecydowany, z gruntu przewrotny, jakim długo je darzyła wyobraźnia pewnych powieściopisarzy. Powiadał sobie, że często wystarczy obrócić nawspak wyroki świata, aby trafnie osądzić jakąś osobę. Przeciwstawiał owemu typowi Odetę dobrą, naiwną, idealistkę, tak niezdolną do kłamstwa! Raz, pra-
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.
179