głogi, popatrz na ten różowy: jakiż on śliczny!” W istocie, był to głóg, ale różowy, piękniejszy jeszcze od białych. On też wystrojony był jak na święto — jedno z owych jedynych prawdziwych świąt, jakiemi są święta religijne, ile że żaden przypadkowy kaprys nie wiąże ich, jak uroczystości świeckich, z dniem nie przeznaczonym specjalnie dla nich, nie mającym nic istotnie świątecznego — ale wystrojony był bogaciej jeszcze, bo kwiaty oblepiające gałęzie tak gęsto że nie było ani jednego miejsca nie pokrytego niemi, były, niby pompony okalające laseczkę rococo, „kolorowe”, tem samem wartościowsze. Taka przynajmniej była estetyka Combray, jeżeli o tem sądzić z cen w magazynie na rynku, albo u Camusa, gdzie różowe pianki były droższe. Ja sam bardziej ceniłem śmietankowy ser różowy, ten w który wolno mi było wgnieść poziomki. I właśnie te kwiaty przybrały jakiś odcień czegoś jadalnego, lub delikatnych barw tualety na wielkie święto; rzeczy, które, przez to że legitymują w oczach dzieci racje swojej wyższości, są dla nich oczywiściej ładne, mają zawsze dla nich coś żywszego i naturalnieszego niż inne barwy, nawet kiedy dziecko zrozumie, że nic nie wróżą jego łakomstwu lub że nie były wybrane przez szwaczkę. Odczułem tu natychmiast — jak wobec białych głogów ale z większym zachwytem — że owa odświętność kwiatów nie
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
15