o czem Odeta marzy, Swann starał się bodaj, aby się z nim dobrze czuła. Nie przeciwstawiał się jej pospolitości, jej złemu smakowi we wszystkiem. Lubił zresztą ten zły smak, jak wszystko co pochodziło od niej; zachwycał go nawet, bo to był zbiór swoistych rysów, dzięki którym istota tej kobiety ujawniała mu się, stawała się widzialna. Czasami Odeta miała minkę szczęśliwą bo miała iść na Reine Topaze, to znów wzrok jej stawał się poważny, niespokojny i uparty, kiedy się bała, że ją ominie Święto kwiatów, lub poprostu godzina herbaty z „tostami” i ciasteczkami, w Thé de la Rue Royale, w którym-to lokalu bywanie uważała za konsekrację eleganckiej kobiety. Wówczas Swann, zachwycony tak jak nas zachwyca naturalność dziecka lub podobieństwo portretu „gotowego przemówić”, czuł tak dotykalnie duszę kochanki spływającą na jej twarz, że nie mógł się oprzeć aby tej twarzy nie dotknąć wargami.
— Ach, Odetka chce, żeby ją zaprowadzić na Święto kwiatów, chce aby ją tam podziwiano; więc dobrze, zaprowadzimy ją, nie pozostaje nic jak uchylić czoła.
Ponieważ Swann miał nieco krótki wzrok, musiał się posługiwać w domu okularami, w towarzystwie zaś nosił monokl, który go mniej szpecił.
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.