Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

Swann lubił dom Verdurinów, jak wszystko co otaczało Odetę, a co dla niego było jedynie formą widzenia jej, rozmawiania z nią. Treścią wszystkich rozrywek, obiadów, muzyki, gier, zabaw kostjumowych, wycieczek, teatru, nawet rzadkich „wielkich rautów” dla „nudziarzy”, była dla Swanna obecność Odety, widok Odety, rozmowa z Odetą, z czego Verdurinowie zaproszeniami swemi czynili mu bezcenny dar. Toteż czuł się tam lepiej niż gdziekolwiek. Polubił „paczkę” i starał się jej przyznawać rzeczywiste wartości, wyobrażał sobie bowiem, że, na swój gust, tkwiłby w niej całe życie. Swann nie śmiał sobie powiedzieć — z obawy że sam w to nie uwierzy — iż zawsze będzie kochał Odetę. Przyjmując tedy bodaj, że zawsze będzie bywał u Verdurinów (fakt, który a priori mniej w nim budził zasadniczych zastrzeżeń), Swann nadal widział w przyszłości codzienne spotkania z Odetą. To nie było może całkiem to samo co kochać ją zawsze, ale na razie, dopóki ją kochał, wystarczało mu wierzyć, że nie przestanie jej widywać ani przez jeden dzień.
— Co za przemiłe kółko — powiadał sobie. Doprawdy, tam się naprawdę żyje! O ileż to środowisko jest inteligentniejsze, artystyczniejsze, od tak zwanego „świata”. Jak ta pani Verdurin, mimo lekkiej przesady i niewinnych śmiesznostek, szczerze

193