Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

wznosząc w pewnych odstępach pryzmatyczne wachlarze kropelek nad kwiatami, których zapachy nawadniał. Naraz zatrzymałem się, niezdolny się poruszyć, tak jak bywa kiedy wizja jakaś uderzy nietylko nasze spojrzenia, ale zagarnie całe nasze czucie, całą istotę. Dziewczynka o włosach rudo-blond, widocznie wracająca z przechadzki i trzymająca w ręce łopatkę, patrzała na nas wznosząc twarz usianą różowemi plamkami. Czarne jej oczy błyszczały; że zaś nie umiałem wówczas i nie nauczyłem się później sprowadzać silnego wrażenia do jego rzeczowych składników, że nie miałem, jak się to mówi, dość „zmysłu obserwacyjnego” aby sobie uświadomić barwę jej oczu, przez długi czas, za każdym razem kiedym o niej myślał, blask tych oczu budził we mnie równocześnie wrażenie lazuru, naturalnego dla blondynki; tak iż, gdyby nie miała oczu równo czarnych — co uderzało tak bardzo za pierwszym jej widokiem — nie byłbym się może, jak się to stało, zakochał osobliwie w jej oczach niebieskich.
Patrzałem na nią, najpierw owem spojrzeniem, które jest nietylko wysłannikiem oczu, ale z którego okna wychylają się wszystkie zmysły, strwożone i skamieniałe; spojrzeniem żądnem dotknąć, nakryć, zagarnąć ciało na które się patrzy, i duszę wraz z niem. Zarazem tak się bałem, że lada chwila dziadek i ojciec, spostrzegłszy tę dziewczynkę, ka-

17