żą mi się oddalić i pobiec naprzód, iż zmierzyłem ją drugiem spojrzeniem, nieświadomie błagalnem, siląc się zmusić ją żeby na mnie zwróciła uwagę, żeby mnie poznała. Potoczyła wzrokiem, aby nim oszacować mego dziadka i ojca; konkluzją była zapewne myśl że jesteśmy śmieszni, bo odwróciła się obojętnie i wzgardliwie i przystanęła z boku, aby usunąć swoją twarz z ich pola widzenia; kiedy zaś oni, idąc dalej i nie widząc jej, wyprzedzili mnie, wysłała w moją stronę długie spojrzenie, nie zdradzające niczem że mnie dostrzega, ale uporczywe i podkreślone uśmieszkiem, którego, wedle pojęć jakie mi wszczepiono o dobrem wychowaniu, nie mogłem sobie wytłumaczyć inaczej niż jako dowód bezgranicznej wzgardy. Równocześnie, ręka jej naszkicowała nieprzystojny gest, któremu, kiedy się zwraca publicznie do nieznajomej osoby, mój podręczny słowniczek grzeczności mógł dać tylko jedno znaczenie — obraźliwe.
— Gilberto, chodź, co ty tam robisz! — krzyknął ostry i rozkazujący głos biało ubranej damy, której zrazu nie dostrzegłem; w pewnej zaś odległości od niej nieznany mi pan we flanelowem ubraniu wlepiał we mnie natarczywie oczy. Przestając się nagle uśmiechać, dziewczynka wzięła łopatkę i odeszła nie odwracając się w moją stronę, z miną posłuszną, niezbadaną i chmurną.
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
18