Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

go zawiódł spodziewany efekt; i woląc aby Swann nie wdawał się już w zbyteczne sprostowania, odparł tchórzliwie: „Dobrze już, dobrze. W każdym razie, nawet gdybym się mylił, to nie jest chyba zbrodnia”. Swannowi zrobiło się go żal; rad byłby znów powiedzieć, że historyjka jest prawdziwa i urocza. Doktór, który się przysłuchiwał, uznał że to jest miejsce, aby powiedzieć: „Se non e vero”; ale nie był dość pewien słów i bał się zaplątać.
Po obiedzie, Forcheville sam z siebie podszedł do doktora:
— Musiała być niebrzydka ta pani Verdurin, no i to jest kobieta, z którą da się rozmawiać; dla mnie to jest najważniejsze. Szkoda, że zaczyna być trochę ciężkawa. Zato pani de Crécy, to kobietka, która wydaje się djablo inteligentna; a, do stu djabełków, widać zaraz że ona ma wszystko tam gdzie trzeba! — Mówimy o pani de Crécy, rzekł do pana Verdurin, który się zbliżył z fajeczką w zębach. Wyobrażam sobie, że jako ciało...
— Wolałbym mieć w łóżku ją niż złamaną nogę, rzekł śpiesznie Cottard, który od paru chwil czekał napróżno aż Forcheville zaczerpnie oddech, aby ulokować ten stary koncept. Tak się bał, iż, o ile rozmowa zmieni przedmiot, koncept przestanie być aktualny, że wypowiedział go z owym nadmiarem

217