kę trwalszą niż jego osobiste powaby i zalety; interes, interes zdolny odsunąć na zawsze dzień, w którym Odeta byłaby go skłonna porzucić. Na razie, obsypując ją podarkami, oddając jej przysługi, Swann mógł zdać się na te przewagi nie związane z jego osobą, z jego inteligencją; mógł wytchnąć w wyczerpującem staraniu podobania się jej sam przez siebie. I, jako smakosz niematerjalnych wzruszeń, chętnie opłacał rozkosz kochania, istnienia jedynie miłością, rozkosz o której rzeczywistości wątpił niekiedy; a cena, którą płacił, pomnażała mu wartość tej rozkoszy. Tak, ludzie niepewni czy widok morza i szmer fal są pełne uroku, przekonują się o tem — zarówno jak o subtelności swoich bezinteresownych upodobań — wynajmując za sto franków dziennie pokój z widokiem w hotelu.
Tego rodzaju refleksje sprowadzały Swanna do epoki, kiedy mu mówiono o Odecie jako o „utrzymance”. Bawił go kontrast tej dziwacznej personifikacji: utrzymanka — migotliwy amalgamat nieznanych i djabolicznych elementów, oprawny niby wizja Gustawa Moreau w zatrute kwiaty splecione z drogiemi kamieniami; — i Odeta, na której twarzy widział grające uczucia litości dla nędzarza, oburzenia na niesprawiedliwość, wdzięczności za dobrodziejstwo; te same które oglądał niegdyś u własnej matki, u swoich przyjaciół; Odeta, która w ro-
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.
226