sobności pozbycia się z domu człowieka, który go znał za dobrze i który krępował go samą obecnością, właśnie dlatego że Forcheville znał jego delikatność — dość że odpowiedział na jakieś niezręczne odezwanie się Saniette’a niesłychanie brutalnie. Wprost zaczął lżyć Saniette’a, podnosząc głos, rozzuchwalony jego przestrachem, bólem, błaganiami. Wreszcie, nieszczęliwy Saniette, spytawszy pani Verdurin czy ma zostać i nie otrzymawszy odpowiedzi, wyszedł bąkając coś, ze łzami w oczach. Odeta patzyła obojętnie na tę scenę; ale, kiedy się drzwi zamknęły za Saniettem, wówczas, obniżając niejako o kilka stopni swój zwykły wyraz twarzy poto aby się móc spotkać z Forchevillem na równym poziomie nikczemności, rozjaśniła twarz chytrym uśmiechem pełnym uznania dla jego energji, a ironji dla ofiary. Rzuciła Forcheville’owi spojrzenie wspólniczki w złem, spojrzenie które wyraźnie mówiło: „Niema co, wspaniała egzekucja! Widział pan jego zrozpaczoną minę, można było myśleć że się rozpłacze!” Aż Forcheville, kiedy jego oczy spotkały to spojrzenie, otrzeźwiawszy nagle z prawdziwego lub udanego gniewu od którego był jeszcze ciepły, uśmiechnął się i odpowiedział:
— Czemu nie był grzeczny, siedziałby jeszcze tutaj. Dobra lekcja przyda się w każdym wieku.
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.