swojej niewzruszonej i niezasłużonej reputacji „zacnego burczymuchy”, umiał rozśmieszać do łez proboszcza i całe towarzystwo, gdy mówił rubasznie:
— No i cóż! zdaje się, że panna Vinteuil uprawia muzykę ze swoją przyjaciółką. Widzę, że to państwa dziwi. Ja tam nie wiem. Stary Vinteuil powiadał mi to jeszcze wczoraj. Ostatecznie, ta dziewczyna ma prawo lubić muzykę. Ja się nie mogę sprzeciwiać artystycznemu powołaniu dzieci, Vinteuil widać także nie. A przytem i on sam muzykuje z przyjaciółką córki. A, do licha! tęgo muzykują w tej budzie. No czego się państwo śmiejecie? że ci ludzie trochę za dużo muzykują? Kiedyś spotkałem papę Vinteuil koło cmentarza. Ledwo się trzymał na nogach.
Tym, którzy, jak my, patrzyli w owej epoce na pana Vinteuil, jak unika znajomych, jak się odwraca kiedy ich spotka, postarzały w ciągu kilku miesięcy, zagrzebany w swojej zgryzocie, niezdolny do żadnego wysiłku nie mającego wprost na celu szczęścia córki; jak spędza całe dnie na grobie żony, — trudno byłoby nie pojąć że on umiera ze zgryzoty, lub przypuszczać że sobie nie zdaje sprawy z krążących gadań. Znał je, może nawet dawał im wiarę. Niema może istoty, bodaj najświętszej, której splot okoliczności nie mógłby doprowadzić do zży-
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
28