zwyczaj. To nie grzech rodził w niej pojęcie potężnej rozkoszy; to rozkosz zdawała się jej grzeszna. Że zaś za każdym razem rozkosz łączyła się dla niej z owemi złemi myślami, które pozatem były obce jej cnotliwej duszy, znajdowała w końcu w rozkoszy coś djabolicznego, utożsamiała ją ze Złem. Może panna Vinteuil czuła, że przyjaciółka jej nie jest z gruntu zła i że nie jest szczera w chwili gdy ją zabawia bluźnierczemi słowami. W każdym razie, znajdowała w tem przyjemność, aby całować na jej twarzy uśmiechy i spojrzenia, udane może, ale w swoim występnym i niskim wyrazie pokrewne tym, jakie miałaby nie istota współczująca i dobra, ale istota okrutna i lubieżna. Mogła sobie wyobrazić przez chwilę, że naprawdę uprawia zabawy, jakie, z partnerką równie wynaturzoną, mogłaby uprawiać córka żywiąca w istocie tak niecne uczucia wobec pamięci ojca. Może nie byłaby uważała zła za stan tak rzadki, tak niezwyczajny, tak egzotyczny — za coś, w co przenieść się jest takiem wytchnieniem — gdyby umiała odczuć w sobie — i w innych — ową obojętność na ból jaki się sprawia, obojętność, która, bez względu na to jakie jej dać miano, jest straszliwą i trwałą formą okrucieństwa.
O ile było dosyć proste iść w stronę Méséglise, co innego było wybrać się w stronę Guermantes.
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.
55