zów, gdzie odnajdę ją żywą, jak owe ryby, które, w dni kiedy mi pozwolono iść z wędką, przynosiłem w koszyku pod warstwą trawy zapewniającą im chłód. Znalazłszy się w domu, myślałem o czem innem, i w ten sposób gromadziły się w mojej duszy (tak jak w moim pokoju kwiaty zerwane na przechadzce lub przedmioty otrzymane od kogoś) kamień na którym igrało światło, dach, dźwięk dzwonu, zapach liści, wiele rozmaitych obrazów, kryjących dawno już umarłą przeczuwaną rzeczywistość, na której odkrycie nie starczyło mi woli.
Pewnego razu, kiedy nasza wyprawa przeciągnęła się wyjątkowo długo, spotkaliśmy, nad wieczorem, ku wielkiej naszej radości, doktora Percepied, pędzącego powozem; poznał nas i wziął nas z sobą. Wówczas doznałem takiego właśnie wrażenia, ale nie poniechałem go tym razem, nie zgłębiwszy go potrosze. Posadzono mnie koło woźnicy; jechaliśmy jak wiatr, bo doktór miał jeszcze przed powrotem do Combray wstąpić w Martinville-le-Sec do chorego; umówiliśmy się, że zaczekamy nań u bramy. Na zakręcie, uczułem nagle ową osobliwą przyjemność, nie podobną do żadnej innej; a uczułem ją widząc dwie wieże kościoła w Martinville, oświetlone zachodzącem słońcem, przyczem ruch powozu i zakręty drogi kazały im jakgdyby zmieniać miejsce; następnie wieżę w Vieuxvicq, która, oddzielona od
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.
79