séglise, jej bzy, jej głogi, bławatki, maki, jabłonie; strona Guermantes z rzeką pełną kijanek, z liljami wodnemi i jaskrami, nazawsze stworzyły dla mnie oblicze krainy gdzie pragnąłbym żyć, gdzie wymagam przedewszystkiem tego, aby można było łowić ryby, pływać czółnem, widzieć ruiny gotyckich warowni i znaleźć pośród zbóż — jak w Saint-André-des-Champs — monumentalny kościół, wiejski i złocisty niby sterta zboża; i kiedy mi się zdarzy w podróży spotkać jeszcze w polach bławatki, głogi, jabłonie, natychmiast stają się bliskie memu sercu, ponieważ leżą w tej samej warstwie, na poziomie mojej przeszłości.
A jednak jest coś indywidualnego w miejscowościach! Kiedy mnie ogarnia żądza ujrzenia strony Guermantes, nie zadowoliłbym jej idąc nad brzeg strumienia, gdzie byłyby równie piękne, piękniejsze lilje wodne niż na Vivonne; tak samo jak wieczór, za powrotem — w godzinie kiedy się budzi we mnie ów lęk, który później wsiąka w miłość i może się stać na zawsze od niej nieodłączny — nie pragnąłbym aby mi przyszła powiedzieć dobranoc matka piękniejsza i inteligentniejsza od mojej. Tego, czego mi było trzeba abym mógł zasnąć szczęśliwy, z niezmąconym spokojem, żadna kochanka nie mogła mi dać od owego czasu. Człowiek wątpi o niej nawet w chwili kiedy w nią wierzy; nigdy nie posiada jej
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
87