sem równie stroskanym, co gdyby książę był poważnie chory. Księżna parsknęła owym właściwym jej śmiechem, mającym równocześnie pokazać innym że sobie drwi z kogoś, a także podkreślić jej urodę skupioną w tej chwili w blasku ożywionych ust i błyszczących oczu. Odparła:
— Ależ świetnie!
I zaśmiała się jeszcze raz. Tymczasem pani de Gallardon, prostując talję i ochładzając wyraz twarzy, ale niespokojna jeszcze o zdrowie księcia, rzekła:
— Oriano (tu pani des Laumes spojrzała ze zdziwioną i roześmianą miną na niewidzialną osobę trzecią, wobec której zdawała się stwierdzać, że nigdy nie upoważniła pani de Gallardon do nazywania jej po imieniu), bardzoby mi zależało na tem, abyś przyszła do mnie na chwilę jutro wieczór, posłuchać kwintetu z klarnetem Mozarta. Chciałabym usłyszeć twoje zdanie.
Możnaby rzec, że pani de Gallardon nie zaprasza do siebie, ale prosi o przysługę, że potrzebuje zdania księżnej o kwintecie Mozarta, jakby to była potrawa przyrządzona przez nową kucharkę, co do której talentów chce się zasięgnąć opinji smakosza.
— Ależ ja znam ten kwintet, mogę ci odrazu powiedzieć... że go lubię.
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.
97