Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój mąż, wiesz, nie bardzo ze zdrowiem...[1] wciąż ta wątroba... toby mu sprawiło wielką przyjemność ujrzeć cię, podjęła pani de Gallardon, narzucając teraz księżnej swój wieczór niby obowiązek miłości bliźniego.

Księżna nie lubiła komuś mówić, że nie ma ochoty bywać u niego. Codziennie rozsyłała jakieś ubolewania, że, wskutek niespodziewanego przyjazdu teściowej, albo zaproszenia szwagra, abonamentu w Operze, wycieczki na wieś, musi się wyrzec wieczoru, na który nigdy nie śniłoby się jej iść. Dawała, w ten sposób wielu ludziom miłe złudzenie, że są z nią w stosunkach, że byłaby chętnie do nich przyszła, że stanęły jej na przeszkodzie jedynie jakieś dostojne przeszkody, które pochlebiały wzgardzonym jako konkurencja dla ich wieczoru. Zarazem księżna należała do owej duchowej koterji Guermantów, gdzie przechowało się coś z lotnego ducha, wyzwolonego z komunałów i banalności; z owego dowcipu, który pochodzi od Mériméego, a którego tradycje utrwalili w teatrze Meilhac i Halévy; stosowała go nawet do stosunków towarzyskich, wkładała go nawet w swoją grzeczność, starając, się ją uczynić pozytywną, ścisłą, zbliżyć ją do skromnej prawdy. Nie rozwijała obszernie wobec pani domu swojej chęci wzięcia udziału w jej wieczorze; uważała za uprzejmiejsze przedłożyć

  1. Przypis własny Wikiźródeł Brak fragmentu tekstu; brakujący fragment (zaznaczony kolorem szarym) uzupełniono na podstawie wydania z 2013 roku.
98