które Odeta wstawiła ów fakt, wystające kontury i niewypełnione luki zdradziłyby zawsze, że jedno nie pasuje do drugiego.
— Przyznaje, że słyszała jak dzwoniłem, jak potem pukałem; domyśliła się, że to byłem ja, miała ochotę mnie widzieć, — powiadał sobie Swann. To się nie zgadza z faktem, że nie kazała otworzyć.
Ale nie zwrócił Odecie uwagi na tę sprzeczność. Przypuszczał, iż zostawiona samej sobie, strzeli może jakiemś kłamstwem, które wskaże bodaj wątły ślad prawdy. Mówiła dalej; nie przerywał, z chciwym i bolesnym pietyzmem zbierał jej słowa. Czuł — właśnie dlatego, że ona kryła tę prawdę poza słowami — że rysują one mglisto, niby święta zasłona, niepewny kształt bezcennej i niepochwytnej rzeczywistości: co Odeta robiła dziś o trzeciej, kiedy Swann przyszedł. To była owa rzeczywistość, z której on będzie zawsze posiadał jedynie te kłamstwa, nieczytelne i boskie jej ślady, — rzeczywistość istniejąca już tylko w skrytem wspomnieniu istoty, która patrzyła na nią nie umiejąc jej ocenić, ale która mu jej z pewnością nie wyda.
Zapewne, Swann rozumiał chwilami, że, same przez się, codzienne czynności Odety nie są zbyt interesujące i że możebne jej stosunki z innymi mężczyznami nie dla każdej myślącej istoty wydzielają w naturalny sposób ów chorobliwy
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
7