się nie myli; czy to, co sprzyjało jego stosunkowi i zapobiegło zerwaniu, nie było dlań zgubą; czy prawdziwem szczęściem nie byłoby właśnie to, z czego się tak cieszył że zdarzyło się jedynie we śnie: mianowicie wyjazd; i powiedział sobie, że nie zna się swojego nieszczęścia, i że nigdy nie jest się tak szczęśliwym, jak się mniema.
Czasami miał nadzieję, że Odeta zginie bez cierpień w jakim wypadku; ona, która była od rana do wieczora poza domem, na ulicy, w drodze. I kiedy wracała zdrowa i cała, podziwiał, iż ciało ludzkie jest tak gibkie i mocne że może ustawicznie opierać się i urągać tylu niebezpieczeństwom (które zdawały się Swannowi niezliczone, od czasu jak wywołało je jego tajemne pragnienie); i że pozwala ludziom oddawać się codzień niemal bezkarnie kłamstwu i gonitwie za rozkoszą. I Swann czuł się bliski owego Mahometa II z portretu Belliniego który tak lubił; ów Mahomet, czując że się zakochał do szaleństwa w jednej z żon, zasztyletował ją, aby — powiada naiwnie wenecki biograf — odzyskać swobodę ducha. Ale potem Swann oburzał się że myśli tylko o sobie i uważał iż cierpienia jego nie są godne żadnej litości, skoro on sam tak mało waży życie Odety.
Jeśli nie mógł się oderwać od niej ostatecznie, gdybyż przynajmniej widywał ją bez rozstań: ból
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
132