jego uśmierzyłby się w końcu, i miłość możeby wygasła. I skoro Odeta nie chce opuścić Paryża na zawsze, pragnąłby aby go nie opuszczała nigdy. Kiedy wiedział, że jedyny dłuższy jej wyjazd przypada na sierpień i wrzesień, miał bodaj czas na kilka miesięcy naprzód rozpuścić jego gorzką świadomość w całym przyszłym Czasie, jaki już nosił w sobie; i ów czas, złożony z dni podobnych dniom obecnym, krążył przeźroczysty i zimny w jego myśli, gdzie podtrzymywał smutek ale bez zbytnich cierpień. Ale ta utajona przyszłość, ta bezbarwna i płynna rzeka, ścinała się w sercu Swanna od jednego słowa Odety; ścinała się jak martwy i twardy kawał lodu; i Swann czuł nagle w sercu olbrzymią, niepodobną do skruszenia masę, która rozpierała ściany jego istoty tak, że groziły pęknięciem. Poprostu Odeta rzekła, śledząc go spod oka uśmiechniętem i chytrem spojrzeniem:
— Forcheville robi ładną wycieczkę na Zielone Święta; jedzie do Egiptu.
Natychmi-ast rozumiał, że to znaczy: „Jadę do Egiptu na Zielone święta z Forchevillem”. I w istocie, jeżeli w kilka dni potem, Swann powiedział: „Słuchaj, à propos tej podróży, na którą się wybierasz z Forchevillem”, Odeta odpowiadała naiwnie: „Tak, kochanie, jedziemy dziewiętnastego, przyśle ci się widok piramid”.
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.
133