których w rzeczywistości ani wiedział ani nawet podejrzewał; bo jeżeli tak często zaklinał Odetę żeby mu nie taiła prawdy, było to — świadomie lub nie — jedynie poto, aby mu opowiedziała wszystko co robiła.
Bezwątpienia, Swann — jak to powiedział Odecie — lubił szczerość; ale lubił ją jak rajfura, zdolnego informować go o życiu kochanki. Toteż jego kult szczerości, nie bezinteresowny, nie uczynił go lepszym. Prawdą, którą kochał, była ta, którąby mu powiedziała Odeta; ale on sam dla uzyskania tej prawdy nie wahał się uciekać do kłamstwa, którego nie przestawał malować Odecie jako czegoś wiodącego istotę ludzką do spodlenia. W sumie kłamał tyleż co Odeta, ponieważ, nieszczęśliwszy od niej, był nie mniej samolubny. A ona, słysząc jak Swann opowiada jej samej wszystko co robiła, patrzała nań z minką nieufną i na wszelki wypadek zagniewaną, aby nie wyglądało że się upokarza i że się rumieni za swoje postępki.
Jednego dnia, znajdując się w okresie spokoju, najdłuższym do jakiego był jeszcze zdolny bez ataku zazdrości, Swann wybrał się do teatru z księżną des Laumes. Kiedy wziął dziennik aby zobaczyć co grają, widok tytułu: Dziewczyny z marmuru Teodora Barrière ugodził go tak okrutnie, że mimowoli wzdrygnął się i odwrócił głowę. Oświetlone niby
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.
140