Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

pienie, samo z siebie, naznaczyło ten sam krzyż na oszczędzonem przez chwilę sercu Swanna. Przypomniał sobie księżycowe wieczory, kiedy rozparty w wiktorji, niosącej go na ulicę La Pérouse, rozkosznie pielęgnował w sobie wzruszenia człowieka zakochanego, nie znając zatrutego owocu, jaki nieodzownie miały wydać. Ale wszystkie te myśli trwały tylko sekundę, tyle aby poniósł rękę do serca, odzyskał oddech i zdołał się uśmiechnąć aby pokryć męczarnię. Już zaczynał na nowo pytać. Bo jego, zazdrość, podjąwszy trud jakiego nie byłby sobie zadał wróg aby mu wymierzyć cios, aby mu dać poznać ból najokrutniejszy w życiu, ta zazdrość nie uważała że on dosyć cierpi; starała się mu zadać ranę jeszcze głębszą. Niby złe bóstwo, prowadziła Swanna i pchała go do zguby. Jeżeli męczarnia jego nie spotęgowała się zrazu, nie było to jego zasługą, ale raczej Odety.
— Moje kochanie, rzekł, już kończę; powiedz tylko, czy to było z osobą którą znam?
— Ale nie, przysięgam ci; zresztą mnie się zdaje, że ja przesadziłam, że nie zaszłam tak daleko.
Uśmiechał się i podjął:
— Cóż chcesz! to nie ma znaczenia, ale to wielka szkoda, że nie możesz mi powiedzieć nazwiska. Gdybym mógł sobie wyobrazić osobę, toby mi pozwoliło przestać o tem myśleć. Mówię to dla two-

148