Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

cia jakie budziła we mnie, zdawała mi się czemś wręcz przeciwnem do mechanicznych wytworów człowieka. Im mniej nosiła ich piętno, tem więcej sprzyjała moim ekstazom. I zapamiętałem nazwę Balbec, którą nam cytował Legrandin, jako plażę najbliższą owych „posępnych, słynnych tyloma katastrofami zboczy, które przez sześć miesięcy w roku spowija całun mgieł i piana fal”.
„Czuje się jeszcze pod stopami — powiadał pan Legrandin — o wiele bardziej niż w samem Finistère (chociażby nawet wyrosły tam hotele, niezdolne skrzywić najstarszego kośćca ziemi), czuje się tam prawdziwy kres ziemi francuskiej, europejskiej, Ziemi starożytnej. I to jest ostatnie obozowisko rybaków, podobnych wszystkim rybakom jacy żyli od początku świata, nawprost wiekuistego królestwa mgieł morskich i cieniów”. Jednego dnia w Combray wspomniałem o tej plaży przy panu Swannie, aby się dowiedzieć, czy w istocie to jest najlepszy punkt dla oglądania burz. Odpowiedział mi: „Czy znam Balbec? Spodziewam się że znam! Kościół w Balbec, zabytek XII i XIII wieku, jeszcze nawpół romański, to może najciekawszy wzór normandzkiego gotyku, To jest coś osobliwego: możnaby rzec sztuka perska!”
Dotąd wydawały mi się owe wybrzeża jedynie odwieczną naturą, współczesną wielkim geologicz-

181