czemś piękniejszem, ale bardzo rożnem od tego, czem miasta Normandji lub Toskanji mogły być w rzeczywistości; potęgując samorodne ekstazy mojej wyobraźni, zwiększały zarazem przyszłe rozczarowania podróży. Wyolbrzymiały moje pojęcia o pewnych miejscowościach, czyniąc je czemś bardziej odrębnem, tem samem rzeczywistszem. W owym czasie, miasta, krajobrazy, gmachy, to nie były dla mnie mniej lub więcej powabne obrazy, wycięte przypadkowo z jednej i tej samej materji; przeciwnie, każdy z nich był czemś nieznanem, zasadniczo różnem od innych, których moja dusza łaknęła i których poznanie byłoby dla niej z korzyścią. Ileż przydało im jeszcze indywidualności to, że miały imiona, właściwe jedynie im, imiona takie jakie mają osoby. Słowa zmieniają nam rzeczy w jasny i praktyczny obrazek w rodzaju tych które się wiesza na ścianach w szkole, aby dać dzieciom wyobrażenie o tem co jest warsztat, ptak, mrowisko, — rzeczy podobne do wszystkich innych tego rodzaju. Inna rzecz imiona osób, oraz miast, które właśnie dzięki swoim imionom stają się dla nas czemś indywidualnem, jedynem, jak osoby. Tu, imiona stwarzają w nas mglisty obraz, wydobywający z nich, z ich lśniącego lub ciemnego dźwięku, kolor, którym osoba lub miasto pomalowane są jednostajnie, niby owe afisze całkowicie
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.
186