Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

ru jej oczu. Gilberta wzięła kulkę, poszukała złotego promienia, upieściła ją, zapłaciła okup, ale natychmiast oddała mi brankę, powiadając: „Proszę, niech kawaler weźmie i zachowa na pamiątkę”.
Innym razem, pochłonięty wciąż żądzą ujrzenia Bermy w klasycznym utworze, spytałem Gilberty, czy nie posiada wyczerpanej już broszury, gdzie Bergotte mówi o Racinie. Poprosiła, abym jej przypomniał dokładny tytuł; wieczorem przesiałem jej liścik, wypisując na kopercie owo Gilberta Swann, które tylekroć kreśliłem na kajetach. Nazajutrz Gilberta przyniosła mi broszurę, w papierze przewiązanym wstążką lila i zapieczętowanym białym lakiem. „Widzi pan, że to jest to, czego pan sobie życzył,” rzekła wydobywając z mufki mój list. Ten pneumatyk wczoraj jeszcze był niczem, błękitnym świstkiem zapisanym moją ręką, ale od czasu jak go listonosz oddał odźwiernemu Swannów i jak służący zaniósł go do pokoju Gilberty, stał się rzeczą bez ceny, jednym z listów, które otrzymała owego dnia! Z trudem mogłem rozpoznać na adresie nikłe i osamotnione linje własnego pisma pod drukowanemi kółkami, które przydała im poczta, pod napisami które dodał ołówkiem listonosz. To były znaki istotnej realizacji, piętna zewnętrznego świata, fioletowe symboliczne kręgi życia, które zjawiły się

211