odemnie, coś realnego, nowego; szczęście nie zrodzone z mojej myśli, niezależne od mojej woli, prawdziwy dar miłości.
Tymczasem odczytywałam Stronicę, której nie napisała do mnie Gilberta, ale którą bodaj miałem od niej; ów ustęp z Bergotte’a o piękności starych mitów, źródle natchnień Racine’a. Kartkę tę — obok agatowej kuli — zawsze miałem przy sobie. Byłem rozczulony dobrocią Gilberty, która odnalazła ją dla mnie. Każdy szuka racyj dla swojej miłości, i szczęśliwy jest, skoro w ukochanej istocie znajdzie cechy, o których — z literatury albo z rozmowy — dowiedział się, iż stanowią przymioty godne miłości; i przenosi na nią te cechy przez naśladownictwo, i czyni z nich nowe racje miłości, choćby były najsprzeczniejsze z racjami jakich owa miłość byłaby szukała, dopóki była samorzutna. Tak było niegdyś ze Swannem wobec urody Odety. Ja pokochałem Gilbertę od czasów Combray dla wszystkiego nieznanego w jej życiu, w które byłbym się pragnął wedrzeć, wcielić, porzucając własne życie, będące mi już niczem; i oto teraz widziałem nieoszacowane korzyści w tem, że tego mojego życia, zbyt znanego, wzgardzonego przezemnie, Gilberta mogłaby się kiedyś stać pokorną sługą, wygodną i komfortową współpracownicą, która wieczorem, poma-
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.
222