Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

tak samo salon Verdurinów, który jeszcze przed chwilą wydawał mu się zabawny, oddychający szczerym kultem sztuki a nawet niejakim wykwintem ducha, teraz, kiedy Odeta miała tam spotykać i kochać swobodnie innego, ukazywał mu swoje śmieszności, swoją głupotę, swoją sromotę.
Wyobrażał sobie ze wstrętem jutrzejszy wieczór w Chatou. „Przedewszystkiem, ten pomysł żeby jechać do Chatou! Jak kramarze po zamknięciu sklepu! Doprawdy, ci ludzie, to poprostu sam ekstrakt mieszczuchostwa; oni chyba nie istnieją realnie, uciekli z jakiejś farsy Labiche’a!”
Będą tam Cottardowie, może Brichot. „Czy może być coś równie pociesznego, jak to życie małych ludków, którzy siedzą sobie na głowach, którzy myśleliby, daję słowo, że są zgubieni, gdyby się wszyscy nie spotkali jutro w Chatou!” Niestety, będzie także i malarz, ten malarz, który lubi „kojarzyć stadła”; zaprosi Forcheville’a z Odetą do pracowni. Swann widział już Odetę, w tualecie zbyt strojnej jak na tę wycieczkę, „bo ona jest taka pospolita, a zwłaszcza, biedna mała, jest tak straszliwie głupia!!!”
Słyszał żarty, jakie pani Vendurin będzie robiła po obiedzie. Żarty te — kiedy celem ich bywał ktoś z „nudziarzy” — bawiły go zawsze, bo widział jak

19