Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

I to ona wydała ci się piękna! Ależ ona jest okropna, i zawsze taka była. To wdowa po komorniku. Nie przypominasz sobie, kiedyś był dzieckiem, jakich cudów dokazywałam, aby jej unikać na lekcjach gimnastyki, gdzie, nie znając mnie, upierała się rozmawiać ze mną pod pozorem oznajmienia mi że jesteś „za ładny na chłopca”. Ma zawsze szał robienia znajomości, i jeżeli naprawdę zna panią Swann, to musi być skończona warjatka, jak zawsze przypuszczałam. Bo, o ile jest ze sfery bardzo pospolitej, to przynajmniej nigdy nie słyszałam o niej nic podejrzanego. Ale zawsze musiała „wyrabiać sobie stosunki”. Jest okropna, straszliwie ordynarna, przytem niebezpieczna plotkara.
Co się tyczy Swanna, tak bardzo pragnąłem się stać do niego podobny, że cały czas przy stole ciągnąłem się za nos i przecierałem sobie oczy. Ojciec powiadał: „Ten chłopak ma źle w głowie, będzie szkaradny”. Byłbym zwłaszcza pragnął być łysy jak Swann. Wydawał mi się osobistością tak niezwykłą, że nie mogłem pojąć, iż osoby u których bywałem mogą go znać również i że tego lub owego dnia może się zdarzyć go spotkać. Jednego razu, matka, opowiadając nam — jak zawsze przy obiedzie — co robiła popołudniu, rozwiła dla mnie, wśród bardzo jałowego dla mnie opowiadania, jakgdyby tajemniczy kwiat, jedynie temi prostemi

229